Klasycznie pójdę pod prąd i powiem coś niepopularnego. Nie rozumiem fenomenu tego filmu. Noir w interpretacji Polańskiego po prostu mi nie siadło. Mało mroczny klimat, zbyt ładna pogoda. Główny bohater - Jake, pasowałby do każdego filmu Polańskiego, ale nie kryminału noir. Intryga niezbyt ciekawa i nie za dobra. No nie wiem, nie czuję tego filmu, więc musiałem wystawić naganę Romkowi. Liczyłem, że to będzie o wiele lepsza opowieść.
Zbyt ładna pogoda? Żartujesz? Piękna słoneczna pogoda to - przynajmniej dla mnie - integralny składnik dobrego neo-noir.
Jako inny przykład podam zalane słońcem San Francisco w Zodiac Finchera lub kilka pierwszych sezonów Columbo (też jakby nie patrzeć neo-noir).
Ale to kwestia gustu, więc bez urazy.
Zbyt ładna pogoda jest integralną częścią fabuły. Cały myk opiera się na suszy i wynikającej z niej niedostatkiem wody w mieście.... ale to trzeba film obejrzeć ze zrozumieniem.
Ja miałem tak samo, tylko z "Frantic" również Romka. Muszę kiedyś odświeżyć, może za drugi podejściem po kilku latach mi podejdzie. A ten film bardzo mi się podobał, właśnie za ten letni, lekki klimat i kreację Jacusia, ale rozumiem Cię bardzo dobrze. Czasami tak jest, że coś uważanego za fenomen i kult, jest po prostu w naszym odczuciu średnie.
To noir... spalony w kalifornijskim słońcu (sic!) i to już na wstępie czyni go zupełnie nietuzinkowym. Od przestępców roi się tu pośród rajskich gajów pomarańczowych ciągnących się aż po horyzont. A to dopiero początek zaskoczeń (na czele z wyjątkowo aktualnym kontekstem - malejącą ilością wody, stepowieniem, pustynnieniem ziemi.
-Boli Pana nos?
-Tylko kiedy oddycham.
Schematyzm i podziały jak my to lubimy a jeżeli coś wymyka się schematowi to już jest be i już. Nad gustami się nie dyskutuję więc lepiej zmieniać płeć i opowadać bajki studentom na uniwersytetach o tym jak prawdziwa sztuka deprawuje i sprowadza świat na manowce a zamiast tego propagować chłam i tandetę estetyczną, w której toniemy po uszy.
Po dwóch latach przerwy spodobał mi się bardziej. To wciąż nie jest z mojej strony uwielbienie na miarę tego, które "Chinatown" zewsząd zbiera, ale muszę oddać, że film przy kolejnym seansie zadziałał na mnie znacznie lepiej.
Oglądając stare filmy trzeba spróbować wczuć się w widza z lat premiery. Wtedy pewnie inaczej odebrano wszystko. W 1974 pewnie ludzie byli w szoku, że kobieta ma dziecko ze swoim ojcem i mówi "że jest jej matką i siostrą zarazem". Bez takiego spojrzenia, to pewnie np. "Psychozę" lub "Odyseje kosmiczną" oceniłbym trochę niżej. Pozdro :)
Uważam, że jeśli coś jest mocne, to mocne zostanie nawet za pięćdziesiąt lat dla nowego widza.